Dzieci są naszą radością i dumą.
Czasem bywa, że uczucia są przyćmione przez niestosowne, jak uważamy,
zachowanie naszych pociech. Wtedy przychodzi
nam przeprowadzać z nimi „rozmowy korygujące”. Takie rozmowy przeprowadzali z
nami rodzice, z nimi ich rodzice, itd. Więc właściwie powinny istnieć jakieś
„stare, dobre, sprawdzone” sposoby na takie rozmowy. Rzeczywiście istnieje
pewien rytuał, lecz jego skuteczność – jak sami przypomnimy swoje dzieciństwo –
jest ograniczona. Zastanówmy się, jak często wyglądają rozmowy „korygujące”.
Wzywamy „winowajcę” i mierząc go/ją surowym spojrzeniem pytamy oskarżycielsko
„dlaczego postąpiłeś niewłaściwie (zabrałeś młodszej siostrze zabawkę, uciekłaś
z lekcji, dostałeś jedynkę, itp.)? Dla wzmocnienia presji możemy jeszcze
dorzucić „jak mogłaś/ mogłeś być taki np. nieodpowiedzialny”? Dziecko wobec
takich pytań może poczuć się atakowane i zacznie się tłumaczyć (chyba, że
„widzi”, że to nie ma sensu i wówczas milczy). Potem my, ze swojego piedestału,
na podstawie tych wyjaśnień wydajemy wyrok. Orzekamy karę (kiedyś to był np.
zakaz wychodzenia na podwórko – teraz to odcięcie dostępu do komputera) lub odraczamy
ją mówiąc, że sięgniemy po nią, jeśli takie zachowanie się powtórzy.
Może trochę przerysowałem nasze zachowanie, lecz wydaje mi się, że duch rozmów korygujących został zachowany. Ktoś może powiedzieć, że tak właśnie powinny one wyglądać: dorosły tj. „sędzia, który wie lepiej, co jest właściwe, a co nie” bada sprawę wypytując dziecko tj. „winowajcę”, a następnie wydaje wyrok (ułaskawienie, odroczenie kary, bądź jej wykonanie.) Jak się tak na to spojrzy, to wygląda nieprzyjemnie, nieprawdaż? Nieprzyjemnie jest też dla dziecka i – co ważne – jest nieskuteczne w szerszej perspektywie. Bo cóż takiego dzieje się dziecku podczas takie rozmowy? Dzieci zazwyczaj wiedzą, kiedy postąpiły niewłaściwie (tego, co jest dobre, a co nie uczą się przede wszystkim obserwując dorosłych, a nie wysłuchując ich tyrad) więc pytania „dlaczego”, „jak mogłaś” tylko w nich pogłębiają poczucie winy. Sama złość dorosłego - rodzica lub wychowawcy jest już dla nich groźna. Boją się jej i boją się kary. Może się też w nich pojawić złość na nas, gdy kara jest – ich zdaniem – niewspółmierna do „winy” (a tak się wydaje im najczęściej). Czasem złość jest jeszcze większa, gdy uznają, że kara jest w ogóle niesłuszna. Zdarza się tak, gdy nasza interpretacja trudnej sytuacji różni się od interpretacji dziecka (dla niego np. „jedynka z polskiego to mały pikuś – możną ją poprawić”, a dla rodzica to „niedopuszczalne lekceważenie swoich obowiązków”). Komuś może się wydawać, że jeśli dziecko w czasie rozmowy przeżywa poczucie winy i lęk to są to właściwe uczucia, które pomogą dziecku zrozumieć swój błąd i zmienić zachowanie. Tak jednak nie jest. Rzeczywiście nikt nie lubi tych uczuć i wobec tego wolimy unikać sytuacji, w których możemy je poczuć. Unikać ich możemy na kilka sposobów. Jeden z nich to zmienić zachowanie. To wymaga wysiłku, zaangażowania, przekonania co do słuszności zmiany. Jest też inny sposób – łatwiejszy z pewnego punktu widzenia. W przypadku dzieci takim pomysłem na uniknięcie przez nie rozmów „korygujących” może lepsze ukrywanie się przed dorosłymi, zaprzeczanie, kłamanie, buntowanie się przeciwko nim. Tego właśnie nie chcemy.
Może trochę przerysowałem nasze zachowanie, lecz wydaje mi się, że duch rozmów korygujących został zachowany. Ktoś może powiedzieć, że tak właśnie powinny one wyglądać: dorosły tj. „sędzia, który wie lepiej, co jest właściwe, a co nie” bada sprawę wypytując dziecko tj. „winowajcę”, a następnie wydaje wyrok (ułaskawienie, odroczenie kary, bądź jej wykonanie.) Jak się tak na to spojrzy, to wygląda nieprzyjemnie, nieprawdaż? Nieprzyjemnie jest też dla dziecka i – co ważne – jest nieskuteczne w szerszej perspektywie. Bo cóż takiego dzieje się dziecku podczas takie rozmowy? Dzieci zazwyczaj wiedzą, kiedy postąpiły niewłaściwie (tego, co jest dobre, a co nie uczą się przede wszystkim obserwując dorosłych, a nie wysłuchując ich tyrad) więc pytania „dlaczego”, „jak mogłaś” tylko w nich pogłębiają poczucie winy. Sama złość dorosłego - rodzica lub wychowawcy jest już dla nich groźna. Boją się jej i boją się kary. Może się też w nich pojawić złość na nas, gdy kara jest – ich zdaniem – niewspółmierna do „winy” (a tak się wydaje im najczęściej). Czasem złość jest jeszcze większa, gdy uznają, że kara jest w ogóle niesłuszna. Zdarza się tak, gdy nasza interpretacja trudnej sytuacji różni się od interpretacji dziecka (dla niego np. „jedynka z polskiego to mały pikuś – możną ją poprawić”, a dla rodzica to „niedopuszczalne lekceważenie swoich obowiązków”). Komuś może się wydawać, że jeśli dziecko w czasie rozmowy przeżywa poczucie winy i lęk to są to właściwe uczucia, które pomogą dziecku zrozumieć swój błąd i zmienić zachowanie. Tak jednak nie jest. Rzeczywiście nikt nie lubi tych uczuć i wobec tego wolimy unikać sytuacji, w których możemy je poczuć. Unikać ich możemy na kilka sposobów. Jeden z nich to zmienić zachowanie. To wymaga wysiłku, zaangażowania, przekonania co do słuszności zmiany. Jest też inny sposób – łatwiejszy z pewnego punktu widzenia. W przypadku dzieci takim pomysłem na uniknięcie przez nie rozmów „korygujących” może lepsze ukrywanie się przed dorosłymi, zaprzeczanie, kłamanie, buntowanie się przeciwko nim. Tego właśnie nie chcemy.
Warto pamiętać, że dziecko, które w
czasie rozmowy doświadcza silnych nieprzyjemnych uczuć: lęku, złości i poczucia
winy, nie może nawet skoncentrować się na samej rozmowie, intencjach dorosłego,
jego argumentach. Chce tylko, aby się „to już skończyło”. Takie uczucia mogą
psuć relacje z dorosłymi – dzieci zamiast rozmowy i kontaktu będą wybierały
unikania lub nawet walkę z dorosłymi, którzy kojarzyć im się będą z
nieprzyjemnymi uczuciami.
Jeżeli zależy nam, aby nasze rozmowy
prowadziły do pożądanej zmiany zachowania dzieci warto porzuć styl „sędzia –
winowajca” i zastąpić go stylem „dwie bliskie sobie osoby rozmawiają o trudnych
sprawach”. W tym stylu dorosły nie przyjmuje roli sędziego, lecz kogoś, kto
chce zrozumieć i pomóc dziecku. Wówczas rozmowę zaczniemy od prośby o opisanie
tego, co się zdarzyło (zamiast „dlaczego”, „jak mogłeś”). Gdy dziecko będzie
mówiło o tym, co – jego zdaniem – miało miejsce, warto wsłuchać się w jego przekonania,
nastawienia, wartości, dostrzec emocje. Tak słuchając możemy dostrzec, że bójka
w klasie to nie dowód na „przestępcze skłonności” dziecka tylko efekt jego
nieumiejętności rozmawiania, bronienia swoich argumentów, radzenia sobie z
frustracją. Tego przecież trzeba się nauczyć! Słuchając dziecka też zwracać
uwagę na to, co w tym, co mówi może dobrze świadczyć o jego intencjach i
działaniach. To może się wydać trochę paradoksalne – prowadzimy rozmowę
„korygującą” niewłaściwe zachowanie, a zwracamy uwagę, na dobre strony dziecka.
Warto pamiętać, że uznani za „nie dobrych” bronimy się lub atakujemy, ale jeśli
ktoś zwróci uwagę na to, co jest w nas dobre jesteśmy gotowi wysłuchać jego
słów. Mamy też przestrzeń do tego, aby pomyśleć, że skoro jest w nas dobro to
możemy go mieć jeszcze więcej. Dziecko, które poczuje się wysłuchane i
docenione, będzie gotowe do zastanowienia się nad tym, co się stało (a nie
zamknie się w sobie wobec gniewu „sędziego”). Wówczas możemy zapytać go, co
myśli o swoim zachowaniu i jego konsekwencjach, jakie widzi możliwości zmiany
swojego zachowania, co wówczas mogłoby to dla niego oznaczać. Zadawanie pytań
otwartych jest daleko skuteczniejsze w perspektywie długoterminowej od gróźb i
rad. Dla dziecka pytania zadawane z empatią są zaproszeniem do refleksji i
poszukania własnych rozwiązań. W sytuacji, w której dziecko nie czuje lęku
łatwiej mu podczas rozmowy przeanalizować
trudną sytuację – dostrzec swoje emocje i emocje innych zaangażowanych w
nią osób. Dziecko nie bojąc się dorosłego i nie złoszcząc się na niego jest też
gotowe wysłuchać jego propozycji. Mało – wysłuchać – jest nawet gotowe wziąć je
pod uwagę! Jeżeli nie czując presji samo
je zaakceptuje lub zaproponuje własne rozwiązania to szansa na ich realizację
jest daleko większa niż w sytuacji, gdy ustąpi przed groźbą kary. W
konsekwencji może dojść do zmiany zachowania, które sprawiło dziecku trudność,
a nie do unikania lub walki z dorosłym. Relacja dziecko – dorosły po takiej
rozmowie ulegnie wzmocnieniu – lubimy i szanujemy przecież osoby, które nas
słuchają i poważnie traktują!
Takiego rozmawiania warto się
nauczyć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz