poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Optymistyczny nauczyciel optymizmu

Pamiętacie Indianę Jonesa? Tak nazywał się główny bohater całej serii filmów - na co dzień wykładowca archeologii w szarym garniturze przeistaczający się w zawadiakę z biczem walczącym ze złoczyńcami o złote posążki pradawnych bogów. (Podobno ma być kolejna V cześć cyklu).
Gdy on mówił uczniom o cywilizacjach przedkolumbijskich z pewnością jego opowieści były bardziej wiarygodne niż kogoś, kto te cywilizacje znał tylko z książek.
Właśnie, czy musisz być historykiem (tj. naukowcem prowadzącym badania w tej dziedzinie), aby uczyć historii? Podróżnikiem, który zwiedził połowę świata (tę większą), aby uczyć geografii? Napisać powieść i  wydać tomik wierszy, aby uczyć języka polskiego?
Zapewne takie dokonania przydałyby się nauczycielowi. Niestety zapotrzebowanie na nauczycieli jest daleko większe niż podaż archeologów – awanturników, autorów powieści i poematów, itd. Także biolodzy i chemicy, którzy odkrywają tajemnice natury pracują raczej w kosmicznie wyglądających laboratoriach niż w klasach lokalnej podstawówki. Oczywiście bycie pasjonatem swojej dziedziny nauczania może znakomicie poprawić efektywność nauczania. Osoba z autentycznym uczuciem opowiadająca o łańcuchu DNA może zainteresować swoją wypowiedzią nawet zatwardziałego „humanistę”. Nie musi jednak na co dzień rozplątywać podwójnej helisy. Wystarczy, że pozna prace tych, którzy takie badania prowadzą.
Więc wydaje mi się, że nie muszę prowadzić badań przeszłości i publikować ich wyniki, aby być nauczycielem historii.
A czy można uczyć optymizmu samemu nie będąc optymistą?
Wyobraźmy sobie, że wprowadzamy w szkole nowy przedmiot optymizm (w wymiarze 1 godziny tygodniowo), a przynajmniej wprowadzamy taki program na godziny wychowawcze.  Aby go uczyć teoretycznie wystarczy robić to, co nauczyciele innych przedmiotów:  opowiadać, na czym ów optymizm polega, jak myślą optymiści, jak działają, proponować uczniom ćwiczenia rozwijające umiejętność optymistycznego patrzenia i wyjaśniana rzeczywistości, sprawdzać je, stawiać stopnie, itd.
Pomyślmy, jakie stwarza szanse!
Jeżeli przejdę drogę od myślenia pesymistycznego do optymistycznego, optymizm stanie się moim nowych sposobem widzenia świata, to nie dość, że moje życie dla mnie samego i moich bliskich stanie się jaśniejsze i zdrowsze  to jeszcze z pełnym przekonaniem będę mógł uczyć optymizmu innych (a właściwie to nawet zarażać optymizmem)!
Jeżeli chcesz uczyć dzieci (swoje lub/i cudze) sam zacznij być optymistą (jeżeli jeszcze nim nie jesteś). Naucz się optymizmu, praktykuj optymizm, opowiadaj o optymizmie. 


Dla mnie już sam opis takiego nauczania optymizmu zabrzmiał pesymistycznie. Może także dla tego, że sam szkolny przymus uczenia się czegoś nie jest dla mnie optymistyczny.
Znacznie jednak poważniejszą kwestią jest to, że optymizm to pewna postawa życiowa, nastawienie wobec tego, co się w nas i wokół nas dzieje i działanie adekwatne do tego nastawienia. Oczywiście mogę naczytać się książek o optymizmie (np. Suzanne C. Segerstrom „Jak przełamać prawo Murphy'ego : jak pesymiści mogą osiągnąć to, co realizują optymiści”).  Tylko gdy będę mówił o korzyściach z optymizmu z pesymizmem myśląc tym, ile z tego nauczą się moi uczniowie, to z tego NIC nie będzie. Nic ani dla mnie, ani dla moich uczniów.
Żeby uczyć optymizmu trzeba być optymistą. Jeżeli byłem nim „od zawsze” to nie problem. Wydawać by się mogło, że w trudniejszej sytuacji będę, gdy myślę o sobie, jako o pesymiście.
Z tego wynika też kilka praktycznych przesłanek.
Jeżeli chcesz uczyć dzieci (swoje lub/i cudze) sam zacznij być optymistą (jeżeli jeszcze nim nie jesteś).
Naucz się optymizmu, 
opowiadaj o optymizmie, praktykuj optymizm,